Recenzja filmu

Sherlock Holmes (2009)
Guy Ritchie
Robert Downey Jr.
Jude Law

Mało Holmesa w Holmesie

Zwiastun nowego, sygnowanego przez Guya Ritchiego "Sherlocka Holmesa" trochę mnie przeraził – wyglądało to tak, jakby Hollywood po raz kolejny pożyczyło znaną, sprawdzoną markę, żeby przerzuć
Zwiastun nowego, sygnowanego przez Guya Ritchiego "Sherlocka Holmesa" trochę mnie przeraził – wyglądało to tak, jakby Hollywood po raz kolejny pożyczyło znaną, sprawdzoną markę, żeby przerzuć ją, wypluć jedynie trochę przetrawiony kręgosłup, a do tego dokleić sprawdzone elementy, które gwarantują sukces kasowy (czytaj: drogie efekty specjalne, rozchwytywane ostatnio gwiazdy oraz, oczywiście, najważniejszy składnik dla statystycznego odbiorcy dzisiejszego kina rozrywkowego, czyli akcja, akcja, akcja). Myślę sobie - "robią z Holmesa, popcornowego Bonda/Bourne'a/Indianę Jonesa w czasach wiktoriańskich". I tak jak w przypadku, chociażby "Avatara" zwiastun okazał się zupełnie nie reprezentatywny i krzywdzący dla filmu, to w przypadku "SH" był on, niestety, proroczy.

Wszystko zaczyna się od małego sukcesu detektywistycznego tandemu. Holmes i Watson krzyżują plany zamieszanego w niewyjaśnione morderstwa i praktyki okultystyczne Lorda Blackwooda (pozujący na nowego Draculę, Strong), ten zostaje skazany na stryczek, i powieszony, lecz czy aby na pewno tą sprawę można uznać za zamkniętą?

Do akcji wkroczy niebawem czarna magia, mroczny zakon, wielkie, straszne zbiry, przy których Mirosław Zbrojewicz wygląda jak Tom Cruise (ukłon w stronę wcześniejszych filmów Ritchiego), a także dawna miłość Sherlocka – świetna złodziejka Irene Adler (biała jak śmierć McAdams). Krótko mówiąc, będzie się działo.

Tyle, że dzieje się to jakoś kiepsko, bo największym zarzutem tego filmu jest, właśnie, scenariusz. Zamiast świetnej intrygi otrzymujemy coś w rodzaju skrzyżowania "Kodu Da Vinci" z kiepskim Bondem, w którym ten zły chce po raz tysięczny opanować świat. W dodatku, scenariusz ogranicza – świetnych, przecież, aktorów. Czułem się tu momentami jak na jeszcze gorszym czwartym "Indianie Jonesie", gdzie również Lucas nie pozwalał Fordowi i spółce wyjść ponad 40% swoich możliwości, a większość żartów była podobnie nieefektywna w uzyskaniu entuzjastycznej reakcji publiczności. Mając przecież świetnego Downeya Jra, który już nie raz pokazywał swój komiczny talent ("Tropic Thunder") i Jude'a Lawa z równie mocnymi komediowymi predyspozycjami - czułem, że z tego obiecującego duo nie wyciśnięto nawet połowy ich możliwości. Trochę zawiodła również reżyseria aktorów – McAdams jest mi tu zupełnie obojętna i nieciekawa w przeciwieństwie, chociażby, do dobrej, przekonującej roli w "Red Eye" Cravena. Srogie miny Stronga, nie ukryją faktu, że jest bardzo przeciętnym szwarccharakterem, a sam Sherlock w wykonaniu Downeya Jra, pomijając już ten cały awanturniczo-bijatyko-pijacki styl, jest moim zdaniem trochę zbyt przeszarżowany i teatralny. Osobiście cały czas widziałem w nim Downeya udającego Holmesa, a nie samą postać słynnego detektywa. Najlepiej wypadł Jude Law, którego Watsona stanowczo najłatwiej przełknąłem.

Wizualnie film jest na standardowym Hollywoodzkim poziomie. Efekty momentami kłują w oczy swoją cyfrowością, ale nie ma strasznej wtopy. Scenografia jest w porządku, ale mi się, osobiście, dużo bardziej podobała, chociażby, w takim "Prestiżu" Nolana, gdzie oprócz "bycia", kreowała ona również pewien klimat (w "SH" pomimo usilnych starań, klimatu specjalnie nie ma).

Ogólnie nowy "Sherlock" chyba najbardziej będzie się podobał młodzieży do której skierowana jest kategoria PG-13. To przecież oni najbardziej przyzwyczaili się do zbyt dużej ilość akcji, efektów i lania po mordach oraz małej ilości sensu i nadszarpywanej momentami aż za bardzo logiki. I po wynikach kasowych wielu takich blockbusterów widać, że to, właśnie, lubią. Fani Guya Ritchiego nie mają co szukać cech twórczości swojego ulubionego reżysera w jego najdroższym jak dotąd dziele, bo oprócz bijatyk na pięści mogących przypominać "Przekręt" jest ich po prostu wyjątkowo mało (najwidoczniej bez wymyślnych przekleństw kino Ritchiego jednak sporo traci).

Podejrzewam, że "Sherlock Holmes" nie będzie filmem satysfakcjonującym dla kogoś, kto podobnie jak ja, nie pożera taśmowo przeciętnego, współczesnego kina rozrywkowego z USA ("Transformers"/"Die Hard 4.0" czy "Jestem Legendą"). Według mnie to klasyczny przypadek straconej szansy na rewelacyjną rozrywkę, zupełnie jak w przypadku wspomnianego "Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki" (czytaj: czyli słabo napisane, obojętne nam postaci, mało śmieszne żarty, przeciętne dialogi, kliszowa fabuła i przytłaczająca wszystko akcja). A już najbardziej karygodną rzeczą jest brak prawdziwej intrygującej zagwozdki, nurtującej widza przez cały seans, a na końcu z zaskakującym finałem błyskotliwie rozwiązanej przez tytułowego bohatera. To miał być w końcu Sherlock Holmes!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przyznaję, że premiery "Sherlocka Holmesa" wyczekiwałam niecierpliwie i z niepokojem. Słynny detektyw... czytaj więcej
Brawurowa akcja, skomplikowana fabuła, nastrojowa sceneria i genialne aktorstwo. Oto klucz do stworzenia... czytaj więcej
O grze aktorów w najnowszej wersji "Sherlocka" napisano już wiele dobrego, o złym oczywiście nie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones