Max Flatow to młody geniusz, miliarder i bożyszcze młodzieży. Jego popularność pragną wykorzystać politycy, ale on sam prędko odkryje, że równie dobrze sam może sięgnąć po władzę...
Satyra zarówno na świat wielkiej polityki, jak i na kult młodości, który tutaj przyjmuje wyjątkowo groteskową formę. Przyznam, że pomysł, aby wszystkich powyżej 30-tki wysłać do obozów koncentracyjnych i tam bez ustanku faszerować LSD, wyjątkowo przypadł mi do gustu. Film jest skrajnie niepoważny, dobrze przy tym zagrany (Christopher Jones - przerysowany w stopniu odpowiednim, Shelley Winters jako jego matka, Ed Begley, młody Richard Pryor) i opatrzony sporą dawką zacnego rock'n'rolla. Tak zapewne wyglądałby w latach 60-cyh "Pan Smith" - antyutopia na kwasie, łącząca pastisz i kiczowaty musical. Najzabawniejsze jest zaś to, że w momencie premiery istnieli ludzie, którzy brali "WitS" całkiem serio. No cóż, miło by było, ale to jednak tylko surrealistyczne marzenia.